W pierwszym wpisie z cyklu Mama wraca do pracy, wspominałam że zdecydowaliśmy się na żłobek. Dlatego dzisiaj rozwinę temat i opowiem o naszej adaptacji w żłobku. Na początek jednak trochę faktów o miejscu, które wybraliśmy. To niewielki, prywatny żłobek, ale z dofinansowaniem miasta. Komfortowe warunki, bo w żłobku są 4 grupy maluchów, w Ignasia grupie jest 8 dzieci na 2 młode, fajne panie. Posiłki zapewnia zewnętrzny catering oferując zdrowe jedzenie dla dzieci (często w menu kasza jaglana, własne pasztety warzywne). Przy okazji wnioskuję, że smaczne, bo panie mówią, że Ignaś zjada wszystko i poklepuje się po brzuszku, że "takie dobre". Mam ten komfort, że żłobek jest kilka minut pieszo od domu, więc nie tracimy czasu na specjalne dojazdy.
Plany a rzeczywistość
Miałam piękny plan, że z adaptacją w żłobku pójdzie jak po maśle. W końcu zamierzałam przeznaczyć na to aż 3 tygodnie. Chciałam przyzwyczajać aSYNstenta do naszej rozłąki tak długo, jak tylko będzie trzeba. Rzeczywistość nie była jednak tak różowa, bo jak się okazało, źle zrozumiałam panią dyrektor. Dzień przed rozpoczęciem zajęć uświadomiła mnie, że adaptacja od razu jest bez rodzica. Był to dla nas obojga szok. Dla Ignasia, który cale dnie spędzał głównie ze mną oraz dla mnie, bo bez wcześniejszego, dłuższego zapoznania się z potencjalnymi opiekunkami, musiałam nagle oddać go w obce ręce.
Przyznam, że byłam zdziwiona i zrozpaczona, bo wiem że nawet adaptacja w praktycznie każdym przedszkolu jest na początku z rodzicami. A tu od razu rzut na głęboką wodę i to tak małego dziecka. Panie twierdziły, że tak jest lepiej i od zawsze tak było oraz że inne dzieci będą czuły zagrożenie, jeśli obca osoba wejdzie do sali. Ale przecież zapraszani goście np. na pokazy w żłobku też wchodzą do sali i to nie stanowi problemu. Dlatego ja mam na ten temat swoją teorię. Otóż uważam, że dziecko czuje się lepiej w przestrzeni, którą rodzice naznaczą sobą - pokażą, że jest bezpieczna. Dlaczego tak uważam? Otóż chodząc z dzieckiem na różne warsztaty, spotkania, syn zachowuje się bardzo swobodnie, nie bojąc nowych miejsc czy innych dzieci, nawet jeśli mnie nie widzi. Fakt że wie, że jestem w pobliżu, daje mu poczucie bezpieczeństwa. W naszym przypadku natomiast nie było okazji, bym mogła wejść razem z synem do sali, gdyż dziecko przekazywałam paniom-ciociom nad bramkami zabezpieczającymi przed ucieczką pozostałych dzieci. Druga sprawa jest taka, że kiedyś ze względu na krótszy okres macierzyński matek, dzieci trafiały do żłobka znacznie wcześniej np. w wieku 8 miesięcy, czyli zanim pojawiał się tzw. rozwojowy lęk separacyjny i wtedy dziecko bez mamy nie czuło takiego zagrożenia. Ktoś powie, że nie mam racji, bo po pierwszych, wspólnych zajęciach i tak nastąpi płacz u dziecka, ale uważam, że być może byłby mniej dramatyczny, niż gdy nagle dziecko pozostaje bez mamy i widzi nowe miejsce, nowe dzieci i nowe panie.
Miałam więc ogromne wyrzuty sumienia i poczucie winy, że narażam swoje dziecko na taki stres. Robiąc później dodatkowy rekonesans żłobków w Poznaniu, zorientowałam się że tylko nieliczne, nowo powstałe oferują łagodną i stopniową adaptację. Uważam, że kwestia adaptacji w żłobkach jest do ogólnopolskiej zmiany i wg mnie łatwiej byłoby, gdyby żłobki miały w tym celu odgórne wytyczna.
Miałam więc ogromne wyrzuty sumienia i poczucie winy, że narażam swoje dziecko na taki stres. Robiąc później dodatkowy rekonesans żłobków w Poznaniu, zorientowałam się że tylko nieliczne, nowo powstałe oferują łagodną i stopniową adaptację. Uważam, że kwestia adaptacji w żłobkach jest do ogólnopolskiej zmiany i wg mnie łatwiej byłoby, gdyby żłobki miały w tym celu odgórne wytyczna.
Ponoć dziewczynki adaptują się łatwiej. I faktycznie w grupie Ignasia na 4 nowe dzieci, jedna dziewczynka nie płakała wcale i od razu czuła się komfortowo w nowym dla niej środowisku. Chłopcy płakali bardziej, a Ignaś podobno najbardziej. Dlatego dla otuchy chodził do żłobka z ulubionym królikiem (zgodnie z sugestią pań, dostawał też moją, używaną bluzkę, by czuć zapach mamy, ale niewiele to dało).
Przez pierwszy tydzień zostawał tylko na godzinę, przychodząc na czas zabaw. Bawić się jednak nie chciał i większość czasu spędzał na rękach u pań. Każde posadzenie go na podłodze kończyło się płaczem. Ponadto po powrocie do domu intensywnie się chustowaliśmy, bo Ignaą nie odstępował mnie nawet na krok. W nocy też spał niespokojnie, wielokrotnie szukając piersi. Właściwie tygodnia nie dokończył, gdyż dostał katar i panie zasugerowały, by w piątek i następny poniedziałek został w domu.
W drugim tygodniu jego pobyt był wydłużany do dwóch godzin, pozostając na obiadek, ale nie chciał nic zjeść. Przy pozostawianiu nadal był żal w oczach "dlaczego mi to robisz?". W ostatni dzień drugiego tygodnia Pani zaproponowała, by przyszedł od rana, gdy dzieci się schodzą, a nie o 9:30 gdy dzieci się już bawią. Tak też zrobiliśmy i było nieco lepiej, ale nadal z wielokrotnym płaczem.
Trzeci tydzień, gdy chcieliśmy już właściwie zrezygnować, rzutem na taśmę zdecydowaliśmy, że tym razem to mąż zaprowadzi Ignasia od samego rana, bo docelowo też będzie go odprowadzał. I pomimo, że był to poniedziałek, po weekendowej przerwie, nastąpił przełom. Ignaś zaczął jeść, zaczął się bawić, choć nadal momentami popłakiwał. Kolejne dni były coraz lepsze i od tego czasu zaprowadzał go tylko tata.
Przez pierwszy tydzień zostawał tylko na godzinę, przychodząc na czas zabaw. Bawić się jednak nie chciał i większość czasu spędzał na rękach u pań. Każde posadzenie go na podłodze kończyło się płaczem. Ponadto po powrocie do domu intensywnie się chustowaliśmy, bo Ignaą nie odstępował mnie nawet na krok. W nocy też spał niespokojnie, wielokrotnie szukając piersi. Właściwie tygodnia nie dokończył, gdyż dostał katar i panie zasugerowały, by w piątek i następny poniedziałek został w domu.
W drugim tygodniu jego pobyt był wydłużany do dwóch godzin, pozostając na obiadek, ale nie chciał nic zjeść. Przy pozostawianiu nadal był żal w oczach "dlaczego mi to robisz?". W ostatni dzień drugiego tygodnia Pani zaproponowała, by przyszedł od rana, gdy dzieci się schodzą, a nie o 9:30 gdy dzieci się już bawią. Tak też zrobiliśmy i było nieco lepiej, ale nadal z wielokrotnym płaczem.
Trzeci tydzień, gdy chcieliśmy już właściwie zrezygnować, rzutem na taśmę zdecydowaliśmy, że tym razem to mąż zaprowadzi Ignasia od samego rana, bo docelowo też będzie go odprowadzał. I pomimo, że był to poniedziałek, po weekendowej przerwie, nastąpił przełom. Ignaś zaczął jeść, zaczął się bawić, choć nadal momentami popłakiwał. Kolejne dni były coraz lepsze i od tego czasu zaprowadzał go tylko tata.
Gdy w trzecim tygodniu Ignaś nieco się przyzwyczaił, nastąpił 2-tygodniowy urlop w żłobku. Mogliśmy dowozić go do innego oddziału, ale uznaliśmy, że kolejne nowe miejsce, nowe ciocie i dzieci, to nie byłby dobry pomysł. Dlatego część tego czasu pozostał pod opieką dziadków i taty. Obawiałam się, że po tak długiej przerwie będzie przyzwyczajał się od nowa. Wzięłam nawet profilaktycznie dzień urlopu, żeby w razie potrzeby odebrać go wcześniej. Jednak moje obawy były niepotrzebne. Ignaś pamiętał miejsce i panie. Było całkiem dobrze. Dzień wcześniej kolejny raz pokazałam mu zdjęcia opiekunek i sali na stronie internetowej żłobka. Robiłam tak praktycznie codziennie od ok drugiego tygodnia, by sprawdzić reakcję na widok pań (na szczęście zawsze się uśmiechał) oraz żeby szybciej oswoił się z ich wizerunkiem. To mój patent, by pomóc dziecku w trudnej adaptacji. I tak mija nam właśnie tydzień po wspomnianej przerwie.
Adaptacja rodziców
Uważam, że rodzic też musi przejść jakby adaptację. Ja początkowo siedziałam w żłobku i nasłuchiwałam, czy to moje dziecko płacze. Dopiero po kilku dniach byłam w stanie iść do domu. Dlaczego? Bo początkowo nie miałam zaufania do opiekunek, bo po prostu ich nie znałam. Nie wiedziałam, czy rzetelnie przekazują mi informacje, jak reagował Ignaś, a chciałam dobrze ocenić sytuację, by podjąć odpowiednią decyzję, czy wracać do pracy, czy nie. W żłobku są w prawdzie kamery, ale niestety nie na potrzeby bieżącego monitorowania. Dlatego przy każdej wizycie w żłobku rozmawiałam z paniami i powoli nabierałam do nich zaufania. Widziałam, że są bardzo zaangażowane, że nie ciężko im było poświęcić więcej uwagi Ignasiowi, skoro tego wymagał. W razie potrzeby był u nich na rękach. Dzięki współdziałaniu byliśmy w stanie znieść ten trudny, początkowy czas.
A jakie macie doświadczenia ze żłobkami? Był płacz, czy obyło się bez? A może uważacie, że żłobek to największe zło dla dziecka?
W tym cyklu pojawiły się wpisy:
#1 Mama wraca do pracy - rozterki i trudna decyzja
#2 Mama wraca do pracy - adaptacja w żłobku
#3 Mama wraca do pracy - nie mam się w co ubrać?!
#4 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką TomiTobi
#5 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką Maluch w domu
#6 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką Miniaturowa
#7 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką Life by Marcelka
#1 Mama wraca do pracy - rozterki i trudna decyzja
#2 Mama wraca do pracy - adaptacja w żłobku
#3 Mama wraca do pracy - nie mam się w co ubrać?!
#4 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką TomiTobi
#5 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką Maluch w domu
#6 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką Miniaturowa
#7 Mama wraca do pracy - wywiad z blogerką Life by Marcelka
Witam.Czytam i przypominam sobie moje z synem rozłąki.Do żłobka nie chodził ale do przedszkola,od połowy średniej grupy.Wcale nie dziwię się że miała Pani te wszystkie chwile zwątpienia,wyrzuty.Tym bardzie jak się jest z maluszkiem długo w domu,karmi to cały świat nasz się kręci wokół dziecka.Ciągłe pytania ,,czy dobrze robię''itd.
OdpowiedzUsuńDziś nasz syn ma 9 lat,więc mamy inne pytania i dylematy co do jego wieku.Ale nie ma nic piękniejszego jak miec je i żeby nasz świat miał się wokół kogo kręcić.
Życzę dużo dobrych decyzji i jak najmniej wyrzutów,powodzenia.
Dziękuję. Oj te wyrzuty są straszne...
UsuńPamiętam jak moje dziecko szło do żłobka, w sumie było trzy miesiące z czego połowa to choroby i w końcu poszukalismy opiekunki :)
OdpowiedzUsuńPonoć prędzej czy później te choroby trzeba przejść...
UsuńMały Mysz nie chodził do żłobka. Siedział sobie szczęśliwie we własnym pokoju z Siostrą Myszą, Babcią Myszą albo Dziadkiem Myszem. Gryzoni od wyboru, do koloru... Być może dlatego idąc do przedszkola jako 3-latek popłakał troszkę na korytarzu... a potem nie chciał wracać do domu. Nauczył się, że mama wychodzi a potem wraca, więc zajął się nowymi zabawkami, nowym miejscem, nowymi dziećmi.
OdpowiedzUsuńAdaptacja na etapie przedszkolnym jednak nieco się różni od żłobkowej.
UsuńU nas adaptacja była dużo krótsza i bardziej intensywna. Mała poszła w piątek na 2 h. Od poniedziałku chodziła przez tydzień od 8 do 12 czyli połowa żłobkowego dnia. Byłam zaskoczona jak szybko się odnalazła. W następnym tygodniu już na cały dzień. Tyle tylko, że od samego początku często zostawiałam ją na godzinkę z moją mamą, albo z siostrą. Dużo czasu spędzałyśmy w gościach tak by była przezwyczajona do innych ludzi i do tego że jeśli mama na chwile znika z oczu to nic się nie dzieje. I chyba się sprawdziło bo jak na razie nie możemy narzekać na żłobek.
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że dziewczynki łatwiej rozstają się z mamą i Twój przykład to potwierdza!
UsuńPrzyznam, że doznałam szoku czytając o adaptacji bez rodziców!!!!!! Okrutne zarówno dla dziecka, jak i dla rodzica. Sama jestem wychowacą przedszkolnym (nie pracuję w Polsce) i nie wiem kto wymyślił takie chore zasady!!
OdpowiedzUsuńDla nas też to było przerażające!
UsuńBardzo ciekawy post. Przydatny
OdpowiedzUsuńDziękuję, dobrze wiedzieć, że moje doświadczenie komuś się przyda!
UsuńMoje dzieci nie chodziły do żłobka .W przedszkolu i jedno i drugie nie płakało a nawet do domu nie chciały wracać :D teraz córeczka będzie jeszcze raz chodzić do przedszkola ale nie chce iść bo będzie mieć inną Panią .
OdpowiedzUsuńOj to tylko pozazdrościć można takich adaptacji :)
Usuń